W listopadzie miałem przyjemność odwiedzić największe chyba muzeum morskie na świecie (Mystic Seaport). Jeśli kiedyś, dziwnym przypadkiem znajdziecie się w Nowej Anglii i będziecie mieć trochę czasu odwiedźcie je. Nawet jeśli nie interesujecie się klasycznym szkutnictwem prawdopodobnie się wam spodoba. Podobało się nie tylko mi, ale i żonie, teściowi i teściowej. A to już coś chyba znaczy:)
Podczas ostatnich kilku dwóch miesięcy zrobiłem ponadto:
listwę utrzymującą ławki i szablony ławek:
skleiłem i wygiąłem gunwale i outwale, czyli chyba wzdłużniki pokładnikowe i odbojnice:
Po kilku podejściach wygiąłem też twart knees węzłówki ławek vel kolanka.
Ich przygotowanie wiązało się chyba z największą ilością planowania i namysłu od czasu rozpoczęcia budowy. Dlaczego? Może tego nie widać, ale kolanka mają w przekroju 30mm, długości 55cm. Spróbujcie wygiąć coś takiego choćby o milimetr:D. Po gięciu wrąg wiedziałem że to możliwe, niemniej miałem tez respekt, bo przecież wręgi pękały nagminnie. Przeczytałem kilka razy wszystkie teksty na temat gięcia na parze i skonstruowałem formy do gięcia kompresyjnego:
Idea jest prosta - drewno pęka przy gięciu ponieważ włókna się rozciągają, jeśli włożyć je w strukturę o sztywnej długości i łatwym do zmiany kształcie drewno nie powinno pęknąć. Tak miało być w teorii i tak stało się w praktyce. Nie zmarnowałem ani kawałka, niemniej po pierwszej przymiarce zauważyłem, ze to nie jest wcale takie proste. Kompresja włókien wymaga bardzo dużej siły, przyłożonej na zbyt długo bym miał cień szansy wykonać to sam. Jedno kolanko zgiąłem ręcznie z pomocą ścisku, reszty nawet się nie podjąłem. Musiały minąć dwa tygodnie, zamówiłem dwa bloki i zrobiłem małą talie. Obciążyłem też mój "stolik" i przywiązałem go do szkieletu szopy.
Teoretycznie układ bloków jaki zastosowałem daje przełożenie 4:1, biorąc pod uwagę 10 % straty na tarcie i zupełnie subiektywną ocenę wysiłku jaki wkładałem w gięcie, to w początkowej fazie wymagało ono przyłożenia jakiegoś 1000N. W ostatniej ze względu na niekorzystny kierunek działania przyłożonej siły coś koło 2000-2500N. Ostatnie 5cm giąłem sciskiem ledwie dokręcając - szacunkowo 5000N. No, nie ma się co chwalić, bo to nie ja tylko moje narzędzia, narzędzia których nawet nie wymyśliłem, bo zrobił to ktoś kilka tysięcy lat temu. W każdym bądź razie udało się. Kolanka schną
Tuż przed świętami przygotowałem jeszcze 3 z czterech ławek ale im już zdjęć nie zrobiłem. Zmiany w wyglądzie łodzi są teraz w zasadzie niewidoczne, bo do czasu przygotowania wszystkich wewnętrznych elementów nic nie mogę na stałe zamocować.
piątek, 25 grudnia 2009
wtorek, 13 października 2009
Sąsiedzi (Neighbors)
Po szeregu perypetii miałem nadzieję, że w ten weekend uda mi sie wstawić ostatnie wregi. Wszystko na to wskazywało, bo zostało ich raptem 6 (połówek). I co z tego? Pomimo rosnącego doświadczenia wykazaliśmy się żenującą skutecznością łamiąc 5 i wstawiając 5 wrąg. Ostatnia, pomimo że prawie już ugotowana nie trafiła na miejsce, sąsiad przyszedł i powiedział, że 2230 to już dość późna godzina na walenie młotkiem. Miał racje:(
Na słabiutkim zdjęciu zrobionym następnego dnia widać to jedno puste miejsce bardziej niż cokolwiek innego. Jeśli się przyjrzycie uważnie zauważycie tzw. breasthooks - kluczowe wzmocnienia na dziobie i rufie. Dziobowy na miejscu, rufowy w mojej ręce.
I co jeszcze? Mieszcze się w środku...
Na słabiutkim zdjęciu zrobionym następnego dnia widać to jedno puste miejsce bardziej niż cokolwiek innego. Jeśli się przyjrzycie uważnie zauważycie tzw. breasthooks - kluczowe wzmocnienia na dziobie i rufie. Dziobowy na miejscu, rufowy w mojej ręce.
I co jeszcze? Mieszcze się w środku...
środa, 9 września 2009
zebra
Wiec z tymi wręgami nie jest tak łatwo jak miało być. A to się łamią, a to nie dają skręcić w odpowiednim miejscu (skręcanie jest trudniejsze niż gięcie). Ostatecznie przyjąłem metodę z szablonami. Zrobienie każdej wręgi poprzedzone jest przygotowaniem szablonu- czasochłonne to strasznie ale przynajmniej jakoś idzie do przodu. Na początku weekendu miałem zrobione 12 i pół sztuki:
Zdjąłem większość szablonów które nadawały kształt łodzi. Sporo to zmieniło w tym jak się statek prezentuje.
Oczywiście i ostatniej sesji gięcia zrobiliśmy mniej niż zakładałem. Tym razem nie udało się nic na szablonach (jedyna próba skończyła się pękniętym kawałkiem dębiny), udało się zato kładzenie wrąg bezpośrednio w łodzi. Widać nabraliśmy już wystarczająco wprawy jako zespół szkutników:D. Teraz łódź wygląda w środku tak:
Żona pomocnica była zafascynowana sterczącymi gwoździmi, zrobiła im masę zdjęć:
Nitowaniem zajęliśmy się dnia następnego, bo gięcie zakończyło się w okolicach 21 i żal mi było sąsiadów. 3 i pół wręgi które zrobiliśmy to 63 nity do zamocowania.
A tu wszystkie prawie, poza wiertarką i średnim młotkiem, narzędzia wykorzystywane przy nitowaniu i gięciu wewnątrz.
Licze że jeszcze dwa tygodnie i będzie po wszystkim, choć przyznam, że jeszcze nigdy podczas budowy nie udało mi się dotrzymać terminu...
Zdjąłem większość szablonów które nadawały kształt łodzi. Sporo to zmieniło w tym jak się statek prezentuje.
Oczywiście i ostatniej sesji gięcia zrobiliśmy mniej niż zakładałem. Tym razem nie udało się nic na szablonach (jedyna próba skończyła się pękniętym kawałkiem dębiny), udało się zato kładzenie wrąg bezpośrednio w łodzi. Widać nabraliśmy już wystarczająco wprawy jako zespół szkutników:D. Teraz łódź wygląda w środku tak:
Żona pomocnica była zafascynowana sterczącymi gwoździmi, zrobiła im masę zdjęć:
Nitowaniem zajęliśmy się dnia następnego, bo gięcie zakończyło się w okolicach 21 i żal mi było sąsiadów. 3 i pół wręgi które zrobiliśmy to 63 nity do zamocowania.
A tu wszystkie prawie, poza wiertarką i średnim młotkiem, narzędzia wykorzystywane przy nitowaniu i gięciu wewnątrz.
Licze że jeszcze dwa tygodnie i będzie po wszystkim, choć przyznam, że jeszcze nigdy podczas budowy nie udało mi się dotrzymać terminu...
piątek, 24 lipca 2009
Ostatnia planka cz2
Minął nieco leniwy miesiąc od ostatniego publikowanego materiału. I prawdę mówiąc choć wiele pracowałem to niewiele się zmieniło. A po kolei:
Etap kładzenia planek został definitywnie zakończony (odpukać). Czym dłużej się patrzy na układ klepek, tym więcej widać niedoskonałości w jego rozplanowaniu, choć myślę, że jakiś tam powód do dumy mam.
Od środka pełno jest brudu i pyłu, a widok psują trochę szablony. Zabawne doznanie miałem kiedy pierwszy raz wszedłem do środka. Z zewnątrz, w zastawionym warsztacie, łódka wygląda na sporą, od środka perspektywa się zmienia i wrażenie zastępuje bardziej adekwatne doznanie rozmiaru mojego statku. Oh, jest na pewno pojemniejszy i przestronniejszy niż omega, ale też ewidentnie krótszy.
Po etapie planek następuje naturalnie etap gięcia wrąg. Oto moje ustroje zrobione z beczki po piwie 6 desek, metra węża gumowego i dwóch złączy mosiężnych za pomocą którego będę gotował wręgi na parze.
Zainstalowało się ładnie, choć "koza" jest marnym źródłem energii do gotowania i trzeba rozpalić spory ogień żeby coś się działo. No w każdym razie, para leci, wręgi grzeje, a one rzeczywiście (wcześniej nie do końca wierzyłem) się gną!
Nooo, dobrze. nie jest tak całkiem różowo, w sumie jest kiepsko, bo z różnych powodów nie udaje mi się ich wygiąć dokładnie do krzywizny kadłuba. Wręgi dość natrętnie odstają na dole przy kilsonie i w okolicy obła. Nie do końca umiem sobie z tym poradzić. Mój pomocnik w postaci żony pomagał jak mógł, ale niewiele wskóraliśmy. Na razie przerwa (dlatego pisze a nie wbijam gwoździe) za tydzień ciąg dalszy.
Etap kładzenia planek został definitywnie zakończony (odpukać). Czym dłużej się patrzy na układ klepek, tym więcej widać niedoskonałości w jego rozplanowaniu, choć myślę, że jakiś tam powód do dumy mam.
Od środka pełno jest brudu i pyłu, a widok psują trochę szablony. Zabawne doznanie miałem kiedy pierwszy raz wszedłem do środka. Z zewnątrz, w zastawionym warsztacie, łódka wygląda na sporą, od środka perspektywa się zmienia i wrażenie zastępuje bardziej adekwatne doznanie rozmiaru mojego statku. Oh, jest na pewno pojemniejszy i przestronniejszy niż omega, ale też ewidentnie krótszy.
Po etapie planek następuje naturalnie etap gięcia wrąg. Oto moje ustroje zrobione z beczki po piwie 6 desek, metra węża gumowego i dwóch złączy mosiężnych za pomocą którego będę gotował wręgi na parze.
Zainstalowało się ładnie, choć "koza" jest marnym źródłem energii do gotowania i trzeba rozpalić spory ogień żeby coś się działo. No w każdym razie, para leci, wręgi grzeje, a one rzeczywiście (wcześniej nie do końca wierzyłem) się gną!
Nooo, dobrze. nie jest tak całkiem różowo, w sumie jest kiepsko, bo z różnych powodów nie udaje mi się ich wygiąć dokładnie do krzywizny kadłuba. Wręgi dość natrętnie odstają na dole przy kilsonie i w okolicy obła. Nie do końca umiem sobie z tym poradzić. Mój pomocnik w postaci żony pomagał jak mógł, ale niewiele wskóraliśmy. Na razie przerwa (dlatego pisze a nie wbijam gwoździe) za tydzień ciąg dalszy.
poniedziałek, 29 czerwca 2009
Ostatnia planka cz1
Możecie zobaczyć, że ostatnia planka również nie dokonała rewolucji, choć czuje pewną satysfakcję z zamknięcia (opitego szklanka kompotu z mrożonych wiśni) etapu "poszywanie". Z rozmachem zabrałem się za przygotowanie do gięcia wrąg - steam box prawie gotowy, kocioł wypróbowany. Nastepnym razem, bo teraz przerwa na rodzinną uroczystość, będzie trochę więcej zdjęć.
Warsztat jest mały i trudno o jakieś wyszukane ujęcia...
Mamy więc nieśmiertelne zdjęcie en face...
i łysinę szkutnika podczas obrabiania sztuki na lewą burtę:D
Warsztat jest mały i trudno o jakieś wyszukane ujęcia...
Mamy więc nieśmiertelne zdjęcie en face...
i łysinę szkutnika podczas obrabiania sztuki na lewą burtę:D
poniedziałek, 25 maja 2009
No wiec nowa seria. Powstrzymywałem się dłuższy czas zęby może było coś więcej na zdjęciach widać przełomowego. Chyba nie widać, ale obiecałem paru osobom wiec:
1.
na drabinie mój jeszcze niegotowy "steam box", czeka na zakończenie kładzenia planek. W Portugalii widziałem cudowne palniki do butli - wielkie i solidne. W Polsce jeszcze nie szukałem...
2.
Kilka ujęć. Ciężko złapać, łódkę w całej krasie, bo po prostu brakuje miejsca, a detale nie oddają tego już dość wyraźnego kształtu.
3.
Jakieś 3 miesiące temu kopiłem 4 pięciometrowe baliki modrzewiowe. Tak coś kolo 45 mm grubości, czyli w zasadzie deska nie balik. Wyglądały pięknie równe słoje niewiele sęków, no i przede wszystkim słój promieniowy. No może tylko żywicy za dużo było... Deski przeschły zaczem je obrabiać. Ze względu na grubość postanowiłem przeżynać je na grubość. Robota straszna, bo z 20-sto paro cm deski tylko 13 daje się przeciąć piłą tarczową; resztę trzeba kończyć ręcznie... Dość na tym, ze materiał wyglądał wspaniale, ale po przygotowaniu okazał się być kompletnie do niczego. z 4 balików udała mi się wyciąć raptem dwie pełnowymiarowe deski. Reszta, co widać na składanym zdjęciu, zaskakiwała ukrytymi sękami, kieszeniami żywicznymi, pęknięciami. Nędza. Ostatecznie wróciłem do "starej wiary", kilku odłożonych desek, którymi mam nadzieje dokończyć burty.
4.
a tu lekka linią ołówka widać całkiem sporą krzywiznę numeru 9.
5.
Na koniec kolejny dramat. Ni stąd ni z zowąd na deskach numer 2 i 3 po lewej burcie pojawiły się pęknięcia od śrub (wraz ze schnięciem planek w wiosennym cieple). Jedno z nich to nawet wiem dlaczego. Drugie trochę zaskoczyło. Kiepskie jest to, że nie dość, że nie mam materiału na te dwie deski, to jeszcze są ona bardzo nisko pod resztą poszycia, a przy konstrukcji na zakładkę nie da się ich wymienić bez zdejmowania wszystkiego od góry. Mam pewien pomysł, jak uratować sytuację, ale może się skończyć najgorszym. Tymczasem zapastuję jeszcze forum amerykańskich szkutników, może oni tez coś poradzą. Trzymajcie kciuki...
1.
na drabinie mój jeszcze niegotowy "steam box", czeka na zakończenie kładzenia planek. W Portugalii widziałem cudowne palniki do butli - wielkie i solidne. W Polsce jeszcze nie szukałem...
2.
Kilka ujęć. Ciężko złapać, łódkę w całej krasie, bo po prostu brakuje miejsca, a detale nie oddają tego już dość wyraźnego kształtu.
3.
Jakieś 3 miesiące temu kopiłem 4 pięciometrowe baliki modrzewiowe. Tak coś kolo 45 mm grubości, czyli w zasadzie deska nie balik. Wyglądały pięknie równe słoje niewiele sęków, no i przede wszystkim słój promieniowy. No może tylko żywicy za dużo było... Deski przeschły zaczem je obrabiać. Ze względu na grubość postanowiłem przeżynać je na grubość. Robota straszna, bo z 20-sto paro cm deski tylko 13 daje się przeciąć piłą tarczową; resztę trzeba kończyć ręcznie... Dość na tym, ze materiał wyglądał wspaniale, ale po przygotowaniu okazał się być kompletnie do niczego. z 4 balików udała mi się wyciąć raptem dwie pełnowymiarowe deski. Reszta, co widać na składanym zdjęciu, zaskakiwała ukrytymi sękami, kieszeniami żywicznymi, pęknięciami. Nędza. Ostatecznie wróciłem do "starej wiary", kilku odłożonych desek, którymi mam nadzieje dokończyć burty.
4.
a tu lekka linią ołówka widać całkiem sporą krzywiznę numeru 9.
5.
Na koniec kolejny dramat. Ni stąd ni z zowąd na deskach numer 2 i 3 po lewej burcie pojawiły się pęknięcia od śrub (wraz ze schnięciem planek w wiosennym cieple). Jedno z nich to nawet wiem dlaczego. Drugie trochę zaskoczyło. Kiepskie jest to, że nie dość, że nie mam materiału na te dwie deski, to jeszcze są ona bardzo nisko pod resztą poszycia, a przy konstrukcji na zakładkę nie da się ich wymienić bez zdejmowania wszystkiego od góry. Mam pewien pomysł, jak uratować sytuację, ale może się skończyć najgorszym. Tymczasem zapastuję jeszcze forum amerykańskich szkutników, może oni tez coś poradzą. Trzymajcie kciuki...
sobota, 28 lutego 2009
Koniec lutego, a zima wciaz
Nie bede meczyl kolejnymi zdjeciami podobnych do siebie planek, na razie brak spektakularnych wydarzen. Klepka czwarta oblozona po obu stronach, piata wycieta i mam nadzieje ze w ten weekend uda mi sie ja zamocowac. Co ciekawe mialem z nia te same problemy co z nr dwa - wyraznie za duzo krzywizny po "zdjeciu ksztaltu". W sumie raczej nieciekawe, bo mialem nadzieje ze to juz sie nie bedzie zdarzac.
Ps, czyli cz. 2.
No dobra:
Jak widzicie na tym marnym zdjeciu, postęp jest, choć nie zatrważający. ciekawe, że wcale nie widać, że to półmetek...
PS2 czyli cz3, czyli nie moge przestac meczyc...
Pomimo, ze jakosciowej zmiany wciaz nie widac. Dwa zdjecia z ostatniego etapu. To byla ostatnia wizyta w marcu. Planke 6 udalo sie zrobic "na okolo".
Ps, czyli cz. 2.
No dobra:
Jak widzicie na tym marnym zdjeciu, postęp jest, choć nie zatrważający. ciekawe, że wcale nie widać, że to półmetek...
PS2 czyli cz3, czyli nie moge przestac meczyc...
Pomimo, ze jakosciowej zmiany wciaz nie widac. Dwa zdjecia z ostatniego etapu. To byla ostatnia wizyta w marcu. Planke 6 udalo sie zrobic "na okolo".
wtorek, 3 lutego 2009
W teorii i praktyce
2009 będzie rokiem w którym zwoduję łódź. Obiecuję! Przyszła zima, więc prace spowolniły niemożebnie. Jeżdże do Gdańska rzaziej, pracuje niemrawo, w braku dobrego dziennego światła, niemniej powoli coś sie rusza.
Okazało się, że pomimo oczywistych niewygód da sie budować na mrozie (wikingowie jakoś sobie radzili). Planki wcale nie pękają, ale fakt, klejenie, gięcie na gorąco jest kłopotliwe. Tu dwa zdjęcia z nitowania, które jak na razie jest moją ulubioną zabawą (i wolę tego zrobić jak najwięcej zimą zanim sąsiedzi zaczną spędzac czas na ogródku).
W pewien sposób łódź cały czas wygląda tak samo, myślę że dopiero przejście obła (przegięcia w przekroju poprzecznym kadłuba), kiedy poszycie zacznie piąć się do góry a nie tylko rozrastać na boki, będzie jakąś nową jakością. Na razie musicie się zadowolić zdjęciem z czwartej klepki na sterburcie. Jak się dobrze przyjrzeć i policzyć widać, że obło osiągnę gdzieś przy plance 6tej, co mam nadzieję nastąpi na początku marca. Tymczasem trzymajcie kciuki za moje zdrowie i módlcie sie o słoneczną i ciepła pogodę.
Okazało się, że pomimo oczywistych niewygód da sie budować na mrozie (wikingowie jakoś sobie radzili). Planki wcale nie pękają, ale fakt, klejenie, gięcie na gorąco jest kłopotliwe. Tu dwa zdjęcia z nitowania, które jak na razie jest moją ulubioną zabawą (i wolę tego zrobić jak najwięcej zimą zanim sąsiedzi zaczną spędzac czas na ogródku).
W pewien sposób łódź cały czas wygląda tak samo, myślę że dopiero przejście obła (przegięcia w przekroju poprzecznym kadłuba), kiedy poszycie zacznie piąć się do góry a nie tylko rozrastać na boki, będzie jakąś nową jakością. Na razie musicie się zadowolić zdjęciem z czwartej klepki na sterburcie. Jak się dobrze przyjrzeć i policzyć widać, że obło osiągnę gdzieś przy plance 6tej, co mam nadzieję nastąpi na początku marca. Tymczasem trzymajcie kciuki za moje zdrowie i módlcie sie o słoneczną i ciepła pogodę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)